sobota, 23 maja 2015

Wybieramy mieszkanie

Przez 5 lat mieszkałyśmy u Rafałka. Ten czas tak strasznie szybko zleciał! Wszyscy mówią, że najbardziej widać to po dzieciach więc wyobrażam sobie pięcioletniego chłopca- taki pięciolatek, to już całkiem spory chłopak! Prawie 2 lata temu postanowiłyśmy się usamodzielnić i kupić własne mieszkanie. Mimo, iż Rafałek ostrzegał, że będzie ciężko, to nie myślałyśmy że aż tak. Obydwie zrobiłybyśmy jeszcze raz ten krok.

2013r. balkon już jest. była niezmierna radość :)

Pierwsze oględziny mieszkania
W pierwszej kolejności wymarzyłyśmy sobie mieszkanie w kamienicy. Piękne, wysokie, z dużymi oknami i wspaniałą klatką schodową. Jednym słowem mieszkanie z duszą. Miało mieć do 50 m2 i najlepiej 2 pokoje. Niestety jeden warunek dyskwalifikował 90% mieszkań - ogrzewanie miejskie. Większość kamienic to piece kaflowe, kozy lub w lepszych przypadkach piece dwu-funkcyjne. Tych ostatnich było naprawdę mało. Koniec końców po całowakacyjnych poszukiwaniach uznałyśmy, że kupujemy mieszkanie z rynku pierwotnego. Warunki: mieszkanie musi mieć swój klimat, okna nie mogą wychodzić na ulice, najlepiej gdyby nie było w ścisłym centrum miasta, do 50m2, 2 pokoje i niewielkie osiedle. Niby warunki nie były wygórowane, ale znaleźć mieszkanie w cenie nie rujnującej naszego życie było trudno. Wybraliśmy mieszkanie na Maślicach od dewelopera LCC. Nad wyborem zaważyła lokalizacja osiedla- przy parku, rzece i wśród niskiej zabudowy- parametry mieszkania oraz co najważniejsze jego wysokość- 397 cm! To pozwalało nam wybudować trzy antresole i powiększyć mieszkanie o 18 m2.
Pierwotny rozkład mieszkania
Mieszkanie o wysokości prawie 4m...mycie okien nie zaliczam do atutów;)
Jedyne mankamenty, które zauważamy po czasie to południowo-zachodnia wystawa mieszkania. Przy mieszkaniu na poddaszu w lecie jest naprawdę gorąco. Dodatkowo w dość bliskim sąsiedztwie mamy drugi blok. Przez to nasi sąsiedzi często chcąc nie chcąc uczestniczą w naszym życiu, ale jak to mówi Juzek "Niech się wstydzi ten kto widzi". Czasami też myślę, że mogłyśmy poczekać i kupić mieszkanie w kolejnym bloku z tarasem, ale sądzę że brakowałoby mi przestrzeni naszego mieszkania. 

Dla tych, którzy jeszcze szukają mieszkania proponuję zajrzeć na otodom w kwestii mieszkań z rynku wtórnego lub wchodzić na poszczególne strony deweloperów. Na targach mieszkań i domów nie wiele człowiek się dowie, ale można zgarnąć mapkę z zaznaczonymi realizacjami różnych deweloperów.
Pamiętajcie żeby się nie spieszyć. Będzie ciężko i będziecie mieli już dość, ale to nie powód żeby wybierać cokolwiek, żeby tylko mieć z głowy. Kupujcie mieszkanie z myślą że to już na zawsze, wtedy będzie wam się dobrze mieszkało. 
Tak wyglądała kuchnia jak się wprowadziłyśmy. I to po tygodniu, bo przez tydzień nie miałyśmy nawet lodówki.
A dokładnie tak wyglądała kuchnia pierwszego dnia jak się wprowadziłyśmy- była sypialnią!!
Na zdjęciu Juzek pomaga składać naszą "szafę" która teraz służy jako szafka na roślinki balkonowe.
Na oględzinach mieszkania otwórzcie okno, zamknijcie oczy i zastanówcie się co słyszycie- bo takie odgłosy słyszeć będziecie codziennie. Zastanówcie się nad usytuowanie względem stron świata- zwłaszcza jeśli mieszkanie jest jednostronne. Żadna z opcji nie jest zła. Mieszkanie z wystawą południowo-zachodnią, to długie popołudnia i ciepłe zimy. Wschodnio-południowa wystawa, to ciepłe wiosenne poranki i chłodne letnie wieczory. Ciężko wybrać właściwe. Bardzo często za wybór odpowiadają drobiazgi. Zwłaszcza mają one znaczenie przy mieszkaniach z rynku wtórnego. O ile są to elementy stałe mieszkania możecie te drobiazgi uwzględnić, ale jeśli jest są to np. stare drzwi, to już trzeba się zastanowić, czy nie da się ich kupić i wstawić w innym mieszkaniu.

Pozostaje mi życzyć tylko powodzenia, tym którzy stają do walki o swój kąt:)

A wkrótce z bliska poznacie naszą kuchnię. Nasze wybory i błędy jakie popełniłyśmy przy jej projektowaniu i zagospodarowaniu.

niedziela, 17 maja 2015

Kardigan i piżama- przepis na jednodniowy urlop.


Postanowiłam w poniedziałek wziąć wolne. Dużo szycia nazbierało się na weekend więc w poniedziałek miałam odpocząć. Ja odpocząć- dobre sobie. Wytrzymałam do 10:00 a w głowie miałam już tysiąc rzeczy, które muszę zrobić- bo przecież mam wolne i nie można go zmarnować. Uświadomiłam sobie również, że żona nazajutrz ma imieniny a kwiaty i obiad to raczej prezent mało prezentowy.

Tak więc o 10 zaczęłam realizować swój pierwszy projekt- kardigan. Wykrój znaleziony w Burdzie. Niby proste więc dam radę. Nie miałam papieru do wykrojów, ale na jednym z obserwowanych blogów przeczytałam, że można użyć papieru do pieczenia. Tak też zrobiłam. Z tym, że wykrój był szerszy niż rolka a papieru żadna taśmą nie dało się skleić więc potraktowałam ją zszywaczem- nie polecam tego sposoby chyba że jednorazowo. Jakoś poszło. Odrysowałam, wycięłam, przeniosłam na materiał, skroiłam. 



Niby najgorsze za mną. Złożyłam dwie strony kardiganu ze sobą i mam szyć, tylko z brzegu jedna część jest wklęsła a druga wypukła. Coś jest nie tak z tym wykrojem! Dawaj, szyję po wklęsłym, a resztę przycinam. No i źle! No już trudno, będzie jak jest. Jak to żona mówi: "Normalny człowiek nie zauważy". Za to ja kocham. Wpadka nr 2- wymyśliłam sobie ze chcę brzeg wykończeniowy z różowego streczu. Szyty po półokręgu na maszynie bez overlock. Może gdybym wypowiedziała sobie to na głos, to bym takiej głupoty nie zrobiła, a tak płacz, prucie i na nowo. Ostatecznie po ok 2 godzinach kończę.





Spoglądam na zegar 13:00, o 16:00 żona kończy pracę. 16:30 będzie w domu. Czy zdążę jeszcze uszyć ten prezent, zrobić obiad i sprzątnąć tak żeby wyglądało, że cały dzień się nudziłam?! Zdążę!! Biorę jej ulubiona koszulkę i spodenki do spania. Wycinam na wzór- te gacie to coś dziwnie wyglądają na wykroju- dobra najwyżej je przytnę. Na obiad zrobię łososia na parze to zajmie 20 min, czyli do 16:00 mam czas. Pędzę na tej maszynie, co chwila biegam półnago po mieszkaniu w celu przymiarki. Ostatecznie 1,5h i gotowe.




Kardigan z dresówki- jest.
Piżama z bawełny i dzianiny- jest.
Porządek- prawie jest.
Obiad- jest.
Jeszcze zdążyłam się przez godzinę poopalać na balkonie:)
Chyba tylko kobiety tak potrafią spędzić wolny dzień i uznać go za udany.

sobota, 16 maja 2015

Stare, nowe, nowsze

Na Instagramie obiecałam, że dodam posta o naszej nowej realizacji starych krzeseł po babci mojej żony.
Krzesła przez ok 15 lat stały na strychu i czekały na lepsze czasy. 4 lat temu wzięłyśmy jedno z nich i było to pierwsze krzesło jakie odnowiłam. Stary lakier bardzo łatwo z niego schodził a siedzisko i oparcie obiłam materiałem z Ikea. Nie było trudno i dzięki temu zaraziłam się tą pasją na dobre.
Po lewej widać jak krzesło wyglądało tuż po wygrzebaniu ze strychu. Reszta ujęć to po pierwszej przeróbce w 2011 r.
7 foteli i 2 leżaki później nabyłyśmy nowe lokum i stół przy którym wymarzyłam sobie 2 nowe i 2 Stare krzesła.
Ze strychu wyciągnęłyśmy kolejne 2 krzesła po dziadkach. Barb pięknie odnowiła stolarkę. Zdjęła stary lakier, skleiła na nowo stelaż, zrobiła przecierkę i położyła nowy lakier.
Żona dzielnie wyciągnęła tonę gwoździ z siedziska i oparcia oraz stare, skórzane, ręcznie wycięte przez dziadka wkładki do butów, które miały na celu chronić materiał przed uciskiem sprężyn (dziadek był szewcem).
Ja wykonałam nową tapicerkę. Materiał to atramentowy aksamit-mięsisty i gruby. Kupiłam go kiedyś w lumpeksie z myślą, że na pewno się przyda- żona nienawidzi tego stwierdzenia. Do atramentu dodałam trochę różu, który pasuje do naszego fotela Chierowskiego i podkreśla odcięcie koloru na stelażu krzesła. 


Myślę, że krzesła wyszły naprawdę dobrze! Używane były przez 3 pokolenia, odnowione przez 3 kobiety, przeżyją jeszcze ze 3 dekady.